Recenzja filmu “Sandman. Baśń o tysiącu kotów”

Udanych łowów i miłych snów!

ALEKSANDRA OSTAPCZUK

uwaga: recenzja zawiera spoilery

Przyznajcie się, wszyscy w pewnej chwili liczyliśmy na straszliwy gniew Króla Snów, byle kotki znów mogły żyć szczęśliwie…

Ciekawe o czym śnią koty. Może o pełnej misce ulubionego jedzenia, może by kanarek wreszcie dał się złapać, może o tym, co znajduje się w innym wymiarze, może o niekończącym się zapasie kocimiętki… a może o świecie, gdzie koty nie cierpią, a ich ślepe wciąż dzieci nie są bezdusznie mordowane przez ludzi, jeśli nie przynoszą im zysku.

W odcinku specjalnym do serialu „Sandman” według komiksów Neila Gaimana, niespodziewanie twórcy odeszli od konwencji horroru fantasy, pełnego magii, sennej mitologii, krwi i paskudnego świata ludzi, w którym Bóg Snu stara się odzyskać skradzione mu artefakty i dawną potęgę. W pierwszej części odcinka dostajemy animację, trwającą ledwie kilkanaście minut, zatytułowaną „Baśń o tysiącu kotów”. W dalszej części odcinka fabuła i konwencja są już zupełnie inne, opowiada o uwięzionej przez nieudolnego pisarza muzie Kaliope, której Morfeusz przychodzi ostatecznie z pomocą. Najpierw jednak dowiadujemy się, o czym śni choć część kotów, które uwierzyły w świadectwo kotki syjamskiej, wędrującej w nocy, opowiadającej swoją historię każdemu kotu, który zechce jej wysłuchać. Wyruszamy wraz z małym kociakiem na cmentarz, poznać jej opowieść.


Żyła niegdyś u ludzi, niczego jej nie brakowało, ludzie służyli jej, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. W zamian chcieli jedynie jej miłości. Do czasu aż urodziła mieszanej rasy potomstwo jej i kocura, którego wybrała na ojca swoich dzieci. Ludzie nie chcieli ich zatrzymać, nie były dla nich nic warte. Odebrali je kotce, mężczyzna imieniem Paul, u którego kiedyś mieszkała kotka, wywiózł jej kocięta nad jezioro, obciążył worek cegłą i wrzucił do jeziora. Po powrocie stwierdził, że kotka po pierwsze nie rozumie, co się stało, a po drugie na pewno czuje ulgę, gdy odebrano jej brzemię niechcianych dzieci. Kotka zaś zrozumiała, że wcale nie była władczynią swoich ludzi, a jedynie ich sługą, zabawką, której nie rozumieli i nie szanowali. Modliła się do Króla Kotów, błagała i krzyczała w otchłań, wreszcie dostając się we śnie do samego serca Śnienia, duchowego królestwa Morfeusza. Martwy kruk powiedział jej, że aby spotkać władcę tej krainy, będzie musiała przebyć daleką drogę i kotka, nie bojąc się już niczego, nie mając nic wartego odebrania jej, wyruszyła do groty w górach. W Lesie Duchów prześladowały ją głosy jej umarłych dzieci, wołające ją na pomoc, jednak szła dalej, mimo bólu, zmęczenia, rozpaczy i coraz straszliwszych przeszkód na swojej drodze. Wreszcie dotarła do celu i z uporem zapowiedziała kamiennym strażnikom groty, że tylko Królowi Snów wyjawi, po co się zjawiła. Uprzedzono ją, że sny mają swoją cenę i wpuszczono do środka, gdzie spotkała ogromnego kota ciemniejszego od nocy, o rozjarzonych, złotych ślepiach. Poprosiła go o objawienie, czemu świat wygląda tak, jak wygląda, czemu odebrano jej dzieci, czemu ludzie są panami kotów i czemu musi żyć w ten sposób.

Morfeusz ukazał jej swoimi oczami, jakim świat był kiedyś, nim ludzie wyśnili go na nowo. Kiedyś to koty, ogromne i wolne, władały ludźmi, którzy im służyli. W pełnię księżyca koty polowały na ludzi, dla rozrywki, za nic mając ich życie. Zjawił się jednak człowiek, który zdołał przekonać innych, że sny mają tak wielką moc, iż można nimi kreować świat. Ludzie zaczęli śnić o świecie, gdzie nie są i nigdy nie byli ofiarami. Śniło ich stosunkowo niewiele, tylko tysiąc. To wystarczyło jednak, by cały świat się zmienił. Koty się skurczyły, ludzie urośli, dawny raj zniknął, na jego miejsce pojawił się świat, w którym koty nigdy nie rządziły, były jedynie kruchymi, nic nieznaczącymi ofiarami lub zabawkami dla ludzi.


Z ukazanej prawdy, kotka wyczytała także drugie dno i wyruszyła w świat, nieść dobrą nowinę swoim braciom i siostrom. Wierzyła, że jeśli choć tysiąc kotów wyśni ten sam sen, dzieląc jej wiarę, wszystko może się zmienić. Jednak z przysłuchujących się jej kotów, niemal żaden nie przyjął tej historii na poważnie. Część rozeszła się do domów, któremuś wydała się przynajmniej zabawna. Ktoś celnie zauważył, jak trudnym byłoby jakiemuś władcy, czy choćby Bogu, namówić tysiąc kotów do zrobienia zgodnie tego samego.

Jeden kot jednak uwierzył, ten mały kociak, z którym przyszliśmy na cmentarz. Uwierzył tak bardzo, że nad ranem, ku uciesze swoich ludzi, uroczo machał łapkami przez sen. Śniąc, machnął łapkami i kłapnął zębami. Zupełnie jakby na coś polował…

Nim zdążylibyśmy w pełni zrozumieć, na co kotek poluje, odcinek trwa dalej, zabierając nas do historii Kaliope. Jednak wrażenie po tej jego części zostaje na długo po zakończeniu seansu.

Łagodnie nakreślona animacja, której styl rysunków doskonale pasuje do nastroju wytworzonego historią w niej zawartą, z zaskoczenia przenosi widza z realiów historii w serialu „Sandman” do opowieści o cierpieniu kotów, wierze i mocy snów. Słyszymy w niej zarówno głosy ludzi, nie widząc jednak ich twarzy, nie znając większości imion, jak i śledzimy rozmowy kotów, które schodzą się na cmentarz, by posłuchać wędrującej nocami kotki. Nie poznajemy kocich imion i dywagować możemy, czy dzieje się tak, ponieważ imiona nadane im przez ludzi nie są ich prawdziwymi. Dostajemy za to pokaz kociej dumy, czy to w opowieści kotki, czy w ich zachowaniu pomiędzy sobą. Kot może patrzeć królowi w oczy, kot ma swoje ścieżki i zachowuje dla siebie swoje tajemnice, dowiadujemy się z filmu. Delikatnie prowadząca nas przez historię ścieżka dźwiękowa i mądre ślepia kotów, które zdawałoby się, obserwują nie tylko siebie nawzajem, ale i nas, nadają historii baśniowy, inspirujący miejscami, a gdzie indziej posępny charakter. Niespodziewanie zaprezentowana zostaje nam wizja świata rządzonego przez koty, polujące na nagich, maleńkich przy nich, wystraszonych ludzi. Możemy radować się ze zmiany układu sił między rasami, jaka wobec tego nastąpiła. Możemy też współczuć kotce syjamskiej, której zabito maleńkie kociątka, jej i tysiącom innym kotów, które z ręki ludzi cierpiały ból, głód, nędzę i osamotnienie, sprowadzone do roli sług, pozbawione poszanowania. Możemy liczyć na to, że świat się zmieni i stanie łaskawszy dla kotów. Możemy jak inne koty, machnąć na to ręką lub łapą i wrócić do swoich spraw i ciepłych domów, nie zastanawiając się nad tym, kto jest czyim władcą w naszym świecie.

Możemy też śnić, wierząc, że cokolwiek znaczymy, my sami i nasze sny, że znaczymy tak wiele, by móc zmienić cały kształt, kreację i historię naszego świata. Wątek potęgi snów, krainy objawień, niemożliwej do ominięcia w życiu jakichkolwiek żywych istot, mrocznej, pięknej i tajemniczej, przewija się przez cały serial, pokazany zarówno jako pocieszenie i groźba, jako koszmar i nadzieja. Cały „Sandman” to wspaniały serial, złożony i barwny, brutalny i poetycki, o majestatycznych postaciach i wielkich historiach. „Baśń o tysiącu kotów” wbrew pozorom, jako animacja doskonale się w ten ton wpasowuje. Możemy potraktować ją jako przyjemną do oglądania, nie zastanawiając się nad jej przesłaniem, czekając na konkretne sceny w serialu z ratingiem od lat 18. Możemy uznać, że była ciekawa, ale dość dziwna i w sumie niewiele wniosła do fabuły. Możemy też, podobnie jak w innych odcinkach „Sandmana” doszukać się większego znaczenia w jej fabule, zachwycić się i zastanowić, po co zawarto ją w tym serialu. Możemy śnić o świecie, w jakim chcemy żyć.

Tylko czy wierzymy w historię kotki? Czy wierzymy, że ledwie tysiąc zgodnie śniących umysłów może zmienić cały porządek na świecie? Jeśli tak, to jak żegna nas kotka, jest jeszcze nadzieja…