Recenzja filmu “Oko kota”

Chory świat ludzi i biedny kot z misją

ALEKSANDRA OSTAPCZUK

uwaga: recenzja zawiera spoilery.

Uwaga: Rzucanie palenia z Quitters Inc. poważnie zaszkodzi Tobie i Twojej rodzinie. Przemyśl decyzję nim będzie za późno. Kurzyć zawsze można na uboczu, a palce nie odrastają.

Oglądając ekranizację utworów Stephena Kinga można spodziewać się wszystkiego, od klauna schowanego w kanalizacji, przez zwierzęce zombie, makabryczną i smutną historię toczącą się w więzieniu, aż po opowieść o podróży kota w bliżej nieokreślony sposób wybranego do pomocy małej dziewczynce. By dotrzeć do niej, kot musi pokonać kawał drogi z Nowego Jorku do Wilmington w Północnej Karolinie. Podróżując przypadkowymi środkami transportu, staje się niemym świadkiem i mimowolnym uczestnikiem dwóch nieprawdopodobnych historii rodem z horroru lub czarnej komedii.

„Oko kota” z 1985 roku to ekranizacja trzech opowiadań Stephena Kinga, który napisał też scenariusz do filmu. Klimat kingowskiego, nieprzewidywalnego horroru czuć od pierwszych chwil seansu. Pozornie przypadkowa scena ucieczki kota przed bezpańskim bernardynem prowadzi do początków jego podróży. Nakręcona na przemian z odległości, byśmy zobaczyli całość otoczenia, w kilku chwilach raptownie zmienia się na punkt widzenia kota. Biegniemy przez uliczki, po murze, pod auta, aż do akurat wysyłanego z ładunkiem do Nowego Jorku samochody dostawczego. Ucieczka przed psem to dopiero początek pierwszego aktu wędrówki kota, który w witrynie sklepowej niespodziewanie otrzymuje wezwanie pomocy od dziewczynki, którą coś prześladuje.


Nim kot zdążyłby ruszyć dalej, zostaje pojmany przez pracownika kliniki Quitters, z którą związana jest pierwsza opowieść w filmie. Nałogowy palacz Richard Morrison, dla dobra swojej żony i córki postanawia zgłosić się do słynnej z radykalnych środków kliniki, by rzucić palenie. Z tego, jak radykalne w rzeczy samej są owe środki zdaje sobie sprawę już za późno. Rażenie prądem kota w rytm muzyki to dopiero pierwsza demonstracja siły. Morrison dowiaduje się, że w razie złamania zakazu palenia, zamiast kota prądem zostanie porażona jego żona. Nadzorujący jego wychodzenie z nałogu, doktor Donatti obiecuje Morrisonowi stałą obserwację, a w razie powrotu do palenia, grozi mu najpierw skrzywdzeniem jego żony, potem córki, a ostatecznie nawet zabiciem którejś z nich lub jego samego. Morrison chcąc rzucić palenie, zaprasza do swojego domu kuzyna Wielkiego Brata, którego ludzie obserwują go bezustannie. Są wszędzie. On widzi ich wszędzie. We własnym gabinecie, na przyjęciu w firmie, chowają się w jego szafie, obserwują szkołę jego córki, a nawet mają go na oku w korku na autostradzie. Gdy łamie się po raz pierwszy, jego żonę rzeczywiście doktor Donatti zamyka w pomieszczeniu, gdzie musi do radosnej muzyki miotać się po drucianej podłodze, przez którą puszczają napięcie elektryczne. Morrison upewnia się, że nie ma możliwości uwolnić się od pracowników kliniki. Wraz z tą chwilą jego upór całkowicie znika. Zaczyna nawet przejawiać swoistą odmianę Syndromu Sztokholmskiego, coraz swobodniej odnosząc się do Donattiego. Chwaląc Quitters za swój sukces, nie bierze na poważnie ostrzeżenia o monitorowaniu jego wagi. Za przekroczenie wskazanej przez doktora granicy, ma grozić makabryczna kara. Sekundy po wzniesieniu toastu za Quitters, przy rodzinnym obiedzie, Morrison odkrywa, że doktor kolejny raz nie żartował. Jego żonie ucięto mały palec.

Szczęśliwie dla głównego bohatera filmu, podczas walki o wydostanie żony z celi, gdzie rażono ją prądem, Morrison przypadkowo doprowadził do uwolnienia się kota. Drugą historią ludzkiego okrucieństwa, w którą kot zostaje zaplątany, jest złożona zemsta pewnego hazardzisty, który odkrył zdradę swojej żony z tenisistą. Początkowo kot staje się przedmiotem zakładu o to, czy zdoła przedostać się przez ruchliwą ulicę. Później przygląda się samej zemście. Tenisista, Johnny Norris, zostaje szantażem zmuszony do przejścia wokół wysokiego budynku, balansując na kilkucalowym gzymsie. Hazardzista utrudnia mu to wszelkimi sposobami, jednak koniec końców Norrisowi udaje się przedostać, pomimo ogromnej wysokości i jednego krwiożerczego gołębia pod nogami. Zamiast zgodnie z umową, odzyskać wolność i możliwość bycia z żoną hazardzisty, dowiaduje się, że ten zdążył już zabić niewierną małżonkę – Norris dostaje prezent w postaci jej uciętej głowy – a i jemu samemu przeznaczona jest jedynie kulka od któregoś z ochroniarzy. Norris staje jednak do walki, odpłaca się hazardziście zmuszeniem go do podobnego spaceru w chmurach i temu już nie udaje się tego przeżyć. Gołąb stał się ostrzem przeznaczenia. Kot odrobinę pomaga w całym tym zamieszaniu, a później ucieka dalej. Może i lepiej, że nie dostał żadnych linii dialogowych, do tego czasu musiał już wyrobić sobie solidną opinię o ludzkim gatunku.

Dociera wreszcie do domu dziewczynki, która potrzebuje jego pomocy i zostaje przez nią przygarnięty. Otrzymuje też imię Generał. Sama dziewczynka nazywa się Amanda i od dawna skarży się na koszmary, w których jakiś stwór wychodzi ze ściany w jej pokoju. Prawem horrorów, jej rodzice zupełnie zbywają te obawy, nie zastanawiając się ani chwili nad słowami córki. Jej matka za to jest tak głęboko przeciwna przygarnięciu kota, co miejscami przyjmuje aż psychotyczne stany bliskie furii przeciw niemu, że całkiem uzasadnione byłyby pomówienia jej o spisek ze stworem ze ściany. Kot stawia czoło trollowi, zostaje ranny i matka dziewczynki oskarża go o zamordowanie ich papugi. Za to ekspresowo zostaje odesłany do schroniska i ma zostać uśpiony następnego dnia. Rana kłuta na karku kota zastanawia tylko ojca dziewczynki i na nie dłużej niż kilkanaście sekund ekranowych. Błagania Amandy o uwierzenie jej i pozwolenie kotu spać w jej pokoju pozostają nieistotne dla rodziców. Zdeterminowany kot uwalnia się ze schroniska i w ostatniej chwili ratuje dziewczynkę przed trollem. Matka wpada w szał, że kot cudem powrócił i dopiero dowód w postaci zmielonego w wiatraku trolla i malutkiego sztyletu pozwala Amandzie skłonić rodziców do uwierzenia w jej wersję historii. Matka zaraz rozkazuje jej obiecać, że nikomu o tym nie powiedzą. Jeśli to nie jest podejrzane zachowanie sugerujące jej trollowe sympatie, to nie wiem, co nim jest. Wszystko kończy się zwyczajnie, kot dostaje w nagrodę wielką rybę do zjedzenia i o poranku budzi Amandę lizaniem po twarzy. Przez mgnienie oka podczas ostatniej sceny całkiem prawdopodobne wydawało się jednak, że kot przyszedł zabić dziewczynkę, a wcześniej po prostu pozbył się konkurencji. To film o obcinaniu ludziom palców i głów, lubiących ludzką krew gołębiach i trollu ze ściany. Nic już nie brzmi niewiarygodnie.


„Oko kota” nie próbuje wyjaśnić nam niczego w toczących się historiach. Jesteśmy ich przypadkowymi świadkami, podążając za kotem, który też nie miał zamiaru pakować się w nic takiego. Nie rozumiemy, czemu Morrison nie idzie na policję, po dowiedzeniu się o makabrycznych poczynaniach kliniki Quitters. Nie wiemy nic o Norrisie i jego romansie z żoną hazardzisty, który zdaje się być potwornym człowiekiem i ani przez chwilę mu nie współczujemy. Wreszcie niewyjaśnione pozostaje, czemu kot przemierzył tak wiele kilometrów, by chronić Amandę, ani jakim cudem ta dała mu znać, materializując na moment swoją twarz w szybie witryny sklepowej w Nowym Jorku. Kot podróżuje, a my z nim. Jego oczami zerkamy na ruchliwe ulice wielkich miast, nie zagłębiając się w pochodzenie relacji ludzi, których mijamy. Mamy jedną misję do wykonania, biegniemy ratować Amandę i nawet nad pochodzeniem trolla nie ma czasu się zastanawiać.

Przy okazji podróży film zapewnia nam nie tylko brutalne starcia bohaterów, sceny rażenia prądem i walki na śmierć i życie, ale też bliskie majakom zwidy Morrisona, który rzucając palenie pod groźbą skrzywdzenia jego rodziny, wszędzie widzi obserwujące go oczy, a każdy papieros zdaje się być niekończącą się ich liczbą. Papierosy wypełniają usta jego przyjaciół na przyjęciu w pracy, są ogromne, są wszędzie. On jednak nie może żadnego zapalić, jeśli nie chce cierpienia żony i córki. Napięcie towarzyszące tej opowieści jeszcze rośnie, gdy wraz z Norrisem okrążamy wieżowiec po wąskim gzymsie, próbując nie spaść na przejeżdżające dołem samochody. I jeszcze ten utrapiony gołąb, dziobiący mu kostki do krwi i za nic nie chcący odlecieć mimo straszenia go. Ujęcia domu rodziców Amandy, typowe horrorowi, idealnie kontynuują budowaną atmosferę grozy, niezrozumiałej dla nas do końca, nieprzewidywalnej w zakończeniu. Nie wiemy o co chodzi, a jednak to co widzimy, wystarcza do częściowego zrozumienia historii. Nie mamy się czego bać, a jednak napięcie nas nie opuszcza. Na koniec może opanować nas ulga ze szczęśliwego finału historii Amandy lub złość na jej bezmyślnych rodziców. Tak czy inaczej, kot wykonał swoje zadanie i teraz ma w domyśle bezpieczny dom, zaszczytne imię i dziewczynkę, która go uwielbia. W pełni zasłużony dla biednego Generała happy end, który miejscami zwątpiliśmy, że dostanie.

Film jest trudny do jednoznacznej oceny. Po pierwszym seansie nie bardzo wiadomo, co o nim sądzić. Za mało wiemy o jego historii, nie rozumiemy, o czym opowiada. Ot, kot podróżujący gdzieś, po drodze rażony prądem i pomagający strącić z budynku jednego mordercę, a potem walczący z mieszkającym w ścianie stworkiem, który kradnie dzieciom oddech. Pocieszać może nas fakt, że podobnie zdezorientowanych było bardzo wielu widzów, a wszystko to z winy studia, które postanowiło wyciąć prolog filmu, który miał wyjaśnić nam motywacje kota. W takim wypadku pozostaje nam cieszyć się niewyjaśnionym, mrocznym charakterem filmu, który może jednocześnie bawić swoim czarnym, drwiącym poczuciem humoru i przerażać sposobem pokazywania kolejnych wydarzeń. Może też po prostu nie dawać nam spokoju tym, jak wiele w nim pozornie nie ma sensu, przez co oczami kota widzimy tak groteskowy, mroczny świat.