Dlaczego ludzie średniowiecza nienawidzili kotów?

MATEUSZ BURKARD

Nie da się ukryć, że koty we współczesnym świecie cieszą się niemałą popularnością oraz też całkiem niezłą renomą. Szokujące więc byłoby się dowiedzieć, że był taki okres w historii ludzkości, kiedy kotów dosłownie nienawidzono, a wręcz je prześladowano. Tym okresem było właśnie średniowiecze (oraz częściowo nowożytność), które fakt, nie było łatwe dla nikogo, ale kotów już szczególnie.

Jeszcze w antyku koty były wysoce szanowanie, zwłaszcza w takich miejscach jak Egipt, Grecja, Rzym czy Chiny. Doceniane było ich przyjazne usposobienie oraz skuteczne zwalczanie szkodników. W Starożytnym Egipcie koty były wręcz czczone i uważane za bóstwa. Życie kotów nie było tam wcale mniej warte od ludzkiego i obowiązywały je nawet takie same zwyczaje pochówku, jak w przypadku ludzi. W pewnym momencie, kiedy zwierzęta te stały się nieco bardziej popularne w innych kulturach Egipcjanie wręcz zabronili wywozu kotów z kraju pod groźbą kary śmierci. Oczywiście nie powstrzymało to Fenicjan (mistrzów żeglugi czasów starożytnych) przed szmuglowaniem ich za morze, gdyż popyt na koty był po prostu zbyt duży. To właśnie oni rozprzestrzenili koty po basenie Morza Śródziemnego budując ich międzynarodowy sukces, lecz niestety i narażając je na późniejsze cierpienie. Rzecz w tym, że Fenicjanie podczas swoich podróży rozprowadzali nie tylko koty, ale i różne wierzenia i tradycje z nimi związane, które powiedzmy, że nie wszystkim się spodobały…

Największym wrogiem kotów na przestrzeni wieków okazało się być chrześcijaństwo. Może wydawać się to szokujące, aczkolwiek jeśli ktoś wie, jak wyglądał proces chrystianizacji Europy to nie powinien być tym zdziwiony. Wyglądało to mniej więcej tak, że chrześcijanie po podbiciu nowych terenów brali ówczesne wierzenia ludu i przerabiali je tak aby bardziej pasowały do wprowadzanej narracji. W ten sposób poganom łatwiej było się przyzwyczaić do nowej religii, co zmniejszało potrzebę wbijania im jej siłą. Niektóre wierzenia były jednak zbyt odmienne, aby móc je dopasować, więc były uznawane po prostu za herezję. Pech chciał, że akurat te związane z kotami wyjątkowo nie pasowały do ich układanki.


Jedną z rzeczy, które nie spodobały się w kotach chrześcijanom było ich powiązanie z kobietami, które również nie miały z Kościołem łatwo. Wczesne chrześcijaństwo uznawało je za płeć słabszą, która przede wszystkim jest bardziej podatna na wpływy Szatana. W końcu to Ewa zjadła jabłko po skuszeniu przez Węża. Jaka więc mogła być reakcja na to, że gdzieś w pogańskim Egipcie, tym samym z którego wygnano Izraelitów, czci się boginie, która nie dość, że jest patronką kobiecości, to jeszcze ma za atrybut kota. Mowa tu oczywiście o Bastet, bogini między innymi płodności, ogniska domowego oraz oczywiście kotów. Jej koci kult był tak silny, że nawet Grecy zaczęli łączyć Artemidę (czyli ichniejszy odpowiednik Bastet) z kotami, pomimo że istniała ona w Grecji jeszcze na długo przed ich przybyciem. Zaistniał wtedy trend na łącznie kotów z kobiecością, który był później głównie podkręcany przez Kościół sam w sobie. Mężczyźni mieli być jak psy – silni, oddani i opiekuńczy, gdzie kobiety zaś miały przypominać koty – niegroźne, humorzaste i niemożliwe do opanowania. Wszystkie negatywne cechy jakie widziano w kobietach, zaczęto widzieć i w kotach, które szybko zostały przez to zdemonizowane. Skoro kobiety są grzeszne, bo bardziej oddziałuje na nie Szatan, to takie głupie koty muszą być przez niego w całości kontrolowane, a najpewniej są jego sługami.

Tak właśnie narodziła się idea kota jako pomiotu Szatana. Od tego czasu wszystko co związane z kotem było związane i z diabłem. Koty zaczęto widzieć jako uwolnione z piekieł demony, wędrujące po świecie i siejące zło. To by wyjaśniało, dlaczego koty zawsze chodzą własnymi ścieżkami i nie da się ich upilnować. Ich niepodległość stała się symbolem życia bez zasad, bez celu, bez Boga. Nawet taka użyteczna cecha jak łapanie szkodników została zdemonizowana. Koty miały niby łapać i męczyć swoje ofiary tak jak Szatan robi to z grzesznikami. Lubienie kotów było traktowane jako wyznawanie obcych bogów, czyli herezję, bądź też bezpośrednie sprzymierzanie się z Szatanem. Wierzono, że żydzi potrafili zmieniać się w koty i włamywać do domów chrześcijan, aby rzucać klątwy i kraść ich krew (z której mieli wyrabiać macę). Mieli też krzyżować koty w celu zadrwienia z sobie z męki Jezusa. Katarzy z kolei (będący odnogą chrześcijaństwa skrupulatnie zwalczaną w krucjatach), mieli używać kotów podczas swoich mrocznych rytuałów, w czasie których całowali ich odbyty i genitalia. Praktyka ta, zwana “pocałunkiem wstydu” (jako antyteza znaku pokoju, który niegdyś był pocałunkiem w oba policzki) miała się później stać standardem na sabatach wiedźm. Podczas takiego rytuału Szatan, pod postacią kota miał wyjść do swoich wyznawców tyłem, z podniesionym ogonem po czym wszyscy mieli go pod nim ucałować jako symbol swego upadku i degeneracji.


To właśnie rzekome uczestnictwo kotów w satanistycznych rytuałach doprowadziło do wypowiedzenia przeciwko nim wojny na początku XIII wieku. Ówczesny papież Grzegorz IX w związku z rosnącymi w Europie posądzeniami o herezję postanowił przeorganizować dotychczasową Inkwizycję Episkopatu w nową, “lepszą” Papieską Inkwizycję. Jej zadaniem miało być ustabilizowanie sytuacji z heretykami, poprzez zniwelowanie samosądów, w wyniku których wielu niewinnych ponosiło śmierć. Nowa jednostka miała dopilnować, aby każda sytuacja została dobrze zbadana i osądzona. Cel tego był szczytny, jednakże wykonanie dosyć słabe. Już zaledwie rok po wielkiej reorganizacji sławny inkwizytor Konrad von Marburg dostał od papieża pozwolenie na omijanie kościelnych standardów oraz został obdarzony misją wyplewienia herezji w Niemczech przy użyciu wszelkich niezbędnych środków. Papież otrzymał od niego informację o szerzącej się pladze lucyferianizmu oraz obrzydliwych obrzędach jego wyznawców, zawierających w sobie żaby oraz właśnie koty. Usłyszawszy o tym Grzegorz IX wydał w 1233 roku bullę zatytułowaną “Vox in Rama”, potępiającą lucyferianizm oraz demonizującą koty. To był przełomowy moment dla kotów, lecz jeszcze nie najgorszy. Pomimo, że Inkwizycja namiętnie walczyła z heretykami to nie robiła tego przesadnie w przypadku czarowników. Może się to wydawać dziwne, jednak aż do XIV wieku czary nie były uważane za występek, gdyż w nie zwyczajnie nie wierzono. Idea, że ktoś może posiąść moc poprzez kontakt z zaświatami była sprzeczna z nauką Kościoła i za czary nie sądzono do czasu aż nie były one powiązane z herezją. Dopiero w XIV wieku sądzenie za czary zostało oficjalnie zaaprobowane przez Kościół, aby wiek później doprowadzić do masowych polowań na czarownice, a razem z nimi i na koty.

Połączenie kotów z czarostwem przysporzyło im największych problemów. Idea kota jako przyjaciela wiedźmy wywodzi się jeszcze z antyku. W jednej wersji mitu o Heraklesie, Hera wściekła na Zeusa za rozwiązłość chciała zabić jego kochankę i matkę herosa Alkmenę. Jej służka jednak ją uratowała za co Hera miała ją przemienić w kota i wysłać do Hadesu, by służyć Hekate – bogini ciemności i czarów. Nie wiadomo, dlaczego miała to robić akurat pod postacią kota, gdyż oddanymi Hekate zwierzętami były psy. Taka wersja mitu była jednak najbardziej rozpowszechniona, a że mit sam w sobie był jedną z najpopularniejszych opowieści starożytnych, ludzie postrzegali koty jako pomocników czarownic. Będące na usługach wiedźm zwierzęta były nazywane chowańcami i najczęściej miały mieć postać właśnie czarnego kota. Jeśli więc w tamtych czasach jakaś starsza pani trzymała w domu dla towarzystwa kota, mogła być bardzo szybko posądzona o czary. To zaś często kończyło się zawinięciem jej w worek (oczywiście do pary z kotem) i wyrzuceniem do rzeki. Istniało też przekonanie, że wiedźmy same w sobie potrafiły przybierać kocią postać i posiadały umiejętności podobne do likantropii (czyli wilkołactwa, za które również sądzono). Aby uchronić się przed klątwą rzuconą przez kota-wiedźmę, zwierzę należało okaleczyć. Wierzono, że kot ze złamaną nogą, obciętym ogonem lub przypalonym (bądź wyrwanym) futrem tracił swoją moc i nie mógł już więcej brać udziału w sabatach. Metody te były oczywiście silnie zakorzenione w wierze, że kocie futro posiada magiczne właściwości oraz tym, że kot przechowuje swoją magię na samym końcu ogona.

Inną rzeczą wiążącą koty z magią była ailuromancja, czyli tajemna sztuka wróżenia z kota. Co ciekawe nie jest ona wcale jakimś wymysłem, gdyż na podstawie zachowania kota można chociażby przewidzieć pogodę, jako że są one wyjątkowo wyczulone na zmiany ciśnienia. Metodę tę wykorzystywali głównie marynarze, którzy często brali na pokład kota w celu łapania gryzoni oraz właśnie ostrzegania ich przed burzą. Jak można się było spodziewać to również zostało zdemonizowanie, gdyż czerpanie wiedzy z nadnaturalnych źródeł to czyste czarostwo. Co ciekawe wielu marynarzy wierzyło, że kot “pokładowy” sam w sobie był w stanie wywołać sztorm, jeśli tylko źle się go potraktowało. Z oczywistych względów ludzie nie chcieli mieć w swoim pobliżu tak niebezpiecznych zwierząt, więc zaczęto się ich regularnie pozbywać. Sama ailuromancja jednakże, przybrała wyjątkowo straszną postać zwłaszcza w Szkocji, gdzie podczas rytuału znanego jako taghairm wrzucano koty do ognia. Drący się z bólu kot miał przyzwać demona, by ten go ochronił, po czym ludzie zawierali z nim pakt – zakończą katusze kota w zamian za wgląd w przyszłość. Sama tradycja palenia kotów była z resztą bardzo popularna w Europie, gdzie rozpalanie wielkich ognisk było nieodłącznym elementem wielu pogańskich świąt. Kościół katolicki chcąc wyzbyć się pogańskich wierzeń przemianowywał wiele z nich na chrześcijańskie, pozostawiając te same tradycje, lecz zmieniając ich mitologię. Tak stało się chociażby ze świętem przesilenia letniego (w Polsce lepiej znanego jako Sobótka lub Noc Kupały), które zostało zastąpione Nocą Świętojańską. We Francji jej obchody były wyjątkowo nieprzyjemne dla kotów. Zwierzęta spuszczano w koszach do ogniska, wieszano na słupach majowych i podpalano czy nawet ganiano płonące po ulicach, by później pozbierać ich prochy na szczęście. Podobne “zabawy” praktykowano również w innych krajach Europy, gdzie koty palono chociażby z okazji Wielkiej Nocy czy Halloween.

Sposobów na torturowanie kotów było oczywiście znacznie więcej. Przykładowo w jednym z miast Belgii istniał zwyczaj zrzucania kotów z wieży kościelnej. Wydarzenie to było na tyle popularne, że nazwano je Kocią Środą, a jeśli danego roku miasto przeżywało ciężki okres to po prostu zrzucano z wieży więcej kotów. W Danii z kolei, zimą celebrowano grę w wybicie kota z beczki. Polegała ona na zawieszeniu na wysokości beczki z kotem w środku i okładanie jej kijami jak piniatę, dopóki nie pękła. Miało to odpędzać złe omeny, aby wiosna mogła wreszcie przyjść. Włosi również mieli własną makabryczną grę związaną z kotem, polegającą na zawiązaniu rąk za plecami i waleniu głową w przybitego do drzewa kota. Zwycięzcą zostawał oczywiście ten, który jako pierwszy zabił zwierzę. Największą kreatywnością popisali się jednak Niemcy. Wymyślili oni niemożliwy instrument zwany Katzenklavier, czyli po prostu kocie pianino. Polegało ono na umieszczeniu w instrumencie kotów, tak aby ich ogony były rozciągnięte pod klawiszami. Kiedy się w nie klikało, w ogony zwierząt wciskane były gwoździe (lub pociągały je sznurki), a te wydawały ryk tworząc makabryczną symfonię. Na szczęście był to instrument czysto teoretyczny, jako że nie ma dowodów, aby coś takiego zostało kiedykolwiek faktycznie zbudowane (aczkolwiek koci koncert miał ponoć zostać zagrany w Brukseli dla cesarza Karola V Habsburga). Kocie pianino było za to często wykorzystywane w przeróżnych historiach krytykujących okrutność arystokracji i co ciekawe istniał też jego świński odpowiednik zwany piganinem. To, że instrument ten był tylko pomysłem nie oznacza jednak wcale, że wysoko urodzeni nie zabawiali się w okrutny sposób z kotami tak jak zwykł robić to motłoch. Dobrze znane jest wydarzenie, kiedy ówczesny król Holandii wraz z księciem Francji przybyli do Brugii, a miasto na ich powitanie przygotowało im statek wypełniony kotami i fajerwerkami. Statek, który po zakończeniu pokazu wybuchów i krzyków oczywiście spalili. Kocia “muzyka” miała też być grana podczas karnawału w Burgundii, gdzie kobiety po prostu wyrywały kotom futro i (porównując je do zdradzanych mężów) naśmiewały się z ich jęków.


Na nieco odmienny sposób wykorzystania kotów wpadł za to niemiecki mistrz artylerii Franz Helm, który zaproponował niekonwencjonalny sposób na przeprowadzenie oblężenia. Jego pomysł polegał na przywiązaniu do kota worka z łatwopalnymi materiałami, a następnie podpaleniu ich i wypuszczeniu zwierzęcia w okolicy zamku. Przestraszony kot chcąc się ukryć chociażby w stodole, podpaliłby ją swoim plecaczkiem i wywołał pożar na terenie wroga. Zbliżoną metodę chciał on też zastosować w przypadku ptaków (podobnie jak Chińczycy), które próbował wykorzystać do przeprowadzania nalotu.

Nie można również zapomnieć o fakcie, że w przeszłości koty zwyczajnie jadano. Co prawda nie było to bardzo popularne, gdyż koty jako zwierzęta domowe były uważane za takie, których się nie jada, a przynajmniej nie powinno. Znajdowały się one na liście zakazanych pokarmów, wraz z między innymi psami, osłami czy małpami. Intelektualiści twierdzili, że jedzenie kociego mięsa prowadzi do szaleństwa oraz sprawia, że człowiek zaczyna cuchnąć. Uważano, że koty jadają tylko ci najbardziej zdesperowani oraz barbarzyńcy. Co to pierwszej grupy było w tym sporo prawdy. Podczas długich oblężeń zamku głodujący mieszkańcy zwykli zabijać zwierzęta pociągowe jak konie czy osły, aby mieć co włożyć do garnka. Co po biedniejsi zaś musieli się zadowalać psami, kotami i myszami. Z kolei kwestia jedzenia kotów przez barbarzyńskie ludy jest dosyć trudna do zweryfikowania. Z niechęci do pogan przypisywano im wiele bestialskich zachowań (jak na przykład picie ludzkiej krwi), które niekoniecznie musiały być zgodne z prawdą. Jednakże pomimo fatalnej opinii jaką mieli zjadacze kotów, ich mięsem raczyli się również i ludzie zamożni. W pewnym momencie historii kocie mięso zaczęło być uważane przez niektórych za rzadki smakołyk, który nie dość, że jest smaczny i lekkostrawny, to do tego wprawia w dobry nastrój. Jego smak miał być porównywalny do królika, a jedzący po kryjomu koty wenecjanie mieli je nazywać “królikami dachowymi”.

Koty jednak nie służyły tylko za pokarm, ale również i za ubranie. W Zachodniej Europie istniała cała branża “kociarska” złożona z łapaczy, kuśnierzy oraz handlarzy, a rynek kocich ubrań był na tyle duży, że wręcz wprowadzono co do niego specjalne regulacje. W niektórych miejscach Francji podatek od kociej skóry wynosił dwa dukaty. W Montpellier zaś dwa dukaty płacono za gotowe już skóry i ubrania, a za tuzin nieobrobionych – dukat. Można było też zapłacić jedynie dukat podatku za beczkę samych kotów. W porcie Ipswich z kolei, kotów sprzedawano tak wiele, że cło liczono nie od kilku, lecz aż od tysiąca skórek. Interes ten był więc jak najbardziej opłacalny, co przyciągało z resztą wielu kanciarzy, chcących szybko i łatwo zarobić. Z reguły łapano i sprzedawano koty bezpańskie, jednakże te mające już właścicieli też dosyć często padały ofiarą łupu. Kota “kominkowego” o wiele łatwiej był o schwytać (a raczej ukraść), bo był mniej płochliwy niż te uliczne. Właściciele kotów, by zabezpieczyć się przed kradzieżą wypalali na skórze swoich pupili symbole, znakując je tak jak to robi się z bydłem. Było to na tyle popularne rozwiązanie, że nawet księża na swoich kazaniach używali go jako przykładu. Bóg zsyłając na mieszkańców pożar miał się zachowywać tak jak stara panna przypalająca swojego kota nie po to, aby go skrzywdzić, lecz aby go ocalić. Co ciekawe najprawdopodobniej stąd wzięło się powiedzenie “nie kupuj kota w worku”. Po prostu, jeżeli kot był w takowy worek zawinięty to nie dało się jasno stwierdzić czy nie posiada on już czasem właściciela. A trzeba przyznać, że kradzież kotów była wyjątkowo popularna, przez co kocich kuśnierzy dość szybko zaczęto uważać za oszustów i przyrównywać ich do lichwiarzy. No dobrze, ale co oni właściwie wytwarzali z tych kotów i kto chciał to w ogóle kupować? Cóż, z kociej skóry tworzono między innymi ubrania takie jak kapelusze, rękawiczki, płaszcze czy peleryny. Nie były one może ostatnim krzykiem mody, ale cieszyły się pewną popularnością wśród dostojników kościelnych oraz wielu królów takich jak chociażby Ludwik VI. Kocia skóra była jednak znacznie częściej wykorzystywana jako element wystroju wnętrza i wyrabiano z niej dywaniki, poszewki na poduszki czy też obijano nią krzesła.

Koty jak widać były na przestrzeni wieków zabijane na potęgę, a liczbę ich ofiar szacuje się w milionach. Kotów zabito tak dużo, że niektórzy wręcz doszukiwali się w tym przyczyny epidemii czarnej śmierci, która wybiła niegdyś połowę Europy. Kościół rzecz jasna zaprzeczał temu poglądowi twierdząc, że to kara boska za grzechy. Niektórzy wierzyli jednak, że to właśnie niedobór kotów spowodował rozprzestrzenienie się szczurów, a co za tym idzie bakterii chorobowych. Ten pogląd został jednak później zdementowany przez naukowców, którzy wskazali na fakt, że podobne plagi nękały Europę już na długo przed tym jak Kościół rozpoczął swoją kocią krucjatę. Podważyli też oni sugestię, jakoby zmniejszenie się liczby kotów mogło poskutkować znaczącym się zwiększeniem populacji gryzoni.

Jak jednak do tego doszło, że niegdyś tak znienawidzone koty obecnie są tak uwielbiane i na dobrą sprawę odbudowały swój status z okresu starożytności? Duży udział w tym miał rozpoczęty w XVI wieku okres reformacji. Co prawda w jego trakcie koty wciąż były masowo mordowane (był to w końcu czas polowania na czarownice), jednakże był to swego rodzaju punkt zapalny dla ich powrotu. Reformacja znacząco osłabiła autorytet Kościoła, a przybyły później duch Oświecenia sprawił, że ludzie bardziej zaczęli się otwierać na zakazane dotychczas rzeczy, takie jak właśnie koty. Warto tutaj zaznaczyć, że już wcześniej wielu uczonych, nie zgadzając się z nauczaniem Kościoła przysposobiło sobie koty, a jednym z nich miał być sam Leonardo da Vinci, który uważał, że każdy kot jest swoistym dziełem sztuki.

To jednak dopiero w epoce wiktoriańskiej kot na nowo stał się popularny, czego przyczyną była ogólnie panująca wtedy egiptomania. Zainspirowana ona została rozszyfrowaniem Kamienia z Rosetty, który został znaleziony przez francuskiego oficera podczas wyprawy egipskiej Napoleona. Był on pierwszym odnalezionym w czasach nowożytnych tekstem dwujęzycznym, którego część była zapisana po egipsku, a część po starogrecku. To wreszcie pozwoliło lingwistom na zrozumienie egipskich hieroglifów (wcześniej uważanych zwyczajnie za pradawne zdobienia) oraz otworzyło świat na kulturę egipską. W brytyjskich gazetach co chwila można było usłyszeć o nowo odkrytych sarkofagach, faraonach oraz bogach takich jak Bastet. Zafascynowani Egiptem ludzie szybko zaczęli też fascynować się świętymi w nim zwierzętami, a jedną z takich osób była sama królowa Wiktoria. Była ona znana ze swojej miłości do zwierząt i zarażona egiptomanią adoptowała dwa niebieskie koty perskie. XIX wiek był przełomowy jednak nie tylko dla kotów, ale dla zwierząt w ogóle. To właśnie w 1824 roku, w Wielkiej Brytanii powstała pierwsza na świecie organizacja walcząca o prawa zwierząt, czyli Królewskie Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt. Co ciekawe to właśnie wspomniana królowa nalegała, aby podobizna kota znalazła się (wśród wielu innych zwierząt) na medalu przyznawanym przez tę organizację, twierdząc, że to najwyższa pora, aby zakończyć wszechobecną awersję do kotów. Tego samego zdania było też wielu innych wpływowych w tamtym okresie ludzi, między innymi pisarzy takich jak Mark Twain, którzy namiętnie pisali o przyjemnościach wynikających z posiadania kota. Faza na koty dopadła nawet samą głowę walczącego z nimi niegdyś Kościoła, papieża Leona XII, który bardzo kochał swojego kota Micetto i pozwalał mu nawet przebywać w pobliżu podczas swoich audiencji.

Trend na przywracanie do łask kota później już tylko rósł na sile, tak że w XX wieku już nikt nawet nie pamiętał o tym, że koty kiedyś ścigano, a już na pewno nie za co. Można by więc powiedzieć, że kocia historia zatoczyła ty samym koło. Koty przeszły drogę od bycia boskimi stworzeniami, po bycie wysłannikami diabła, aby na końcu znów stać się ulubieńcami ludu. Opowieść o kotach na przestrzeni dziejów może i jest smutna, a nawet straszna, ale należy pamiętać o tym, że na szczęście posiada ona pozytywne zakończenie i na tym chyba możemy już zakończyć.